Kilka leśnych karkonoskich historii
O pozyskiwaniu drewna z obszarów leśnych na Pogórzu Karkonoskim wspominano już we wcześniejszych opisach historycznych. Potrzeby tej branży i gospodarka leśna rozwijała się na przestrzeni wielu wieków.
Zarządcy rodu Schaffgotschów systematycznie i planowo rozwijali ekspansje wyrębu i zalesienia na posiadanych ziemiach. Wprowadzono monokulturę świerka, bo rósł szybko. Żeby można było wycinać drzewa z terenów położonych wysoko – rozbudowano sieć dróg dojazdowych w lasach i okolicznych podgórskich miejscowościach. Na wielu z tych traktów znajdują się do dzisiaj kamienie z datą ich budowy. W karkonoskich wsiach zawód drwala i kurzaka był jednym z najczęściej uprawianych. W pobliskich kuźniach (a było ich wiele) wyrabiano piły, topory, siekiery oraz inne potrzebne akcesoria, żeby w lesie wszystko „grało” i w domowych zagrodach także. Kto nie widział może raz ręcznego wycinania drzew, a potem ściągania kłód do drogi zrywkowym szlakiem, ten nie zrozumie ciężkiej pracy drwala, pilarza i wozaka z zaprzęgiem konnym. To praca typowo męska dla silnych fizycznie „twardzieli”. Drzewa do wycinki, najczęściej dojrzałe i wysokie, wycinano zarówno siekierami, jak i piłami zwanymi płatnicami (sposobem „twoja – moja”). Olbrzymie drzewa świerkowe lub bukowe z trzaskiem i łoskotem padały na ziemię, a echo niosło odgłos po okolicy. Następnie krzesano kłodę, wiązano łańcuchem do zaprzęgu konnego i ściągano do drogi, skąd dalej na wozie w większej ilości zawożono do tartaku lub innego zakładu. Taka tradycyjna robota przetrwała niemal do XXI w. Teraz konie zastąpiono ciągnikami i samochodami specjalnie przystosowanymi do tego typu prac. Zastosowanie pił spalinowych zmieniło nieco charakter prac w lasach, aczkolwiek praca taką spalinówką jest niewątpliwie ciężka. Na szkicach artysty E. Fuchsa z XIX i XX w. można ujrzeć motywy pracy w lesie. Natomiast w opisie z listu oficera austriackiego, nadporucznika Karola Tittela, właściciela fabryki papieru we Vrchlabi pisanego do przyjaciela w Wiedniu z datą 12.08.1894 r. ów wojskowy odstąpił swoje miejsce w ówczesnej „Spindlerovej Boudzie” i zmuszony był nocować w brudnej „pruskiej budzie” (dzisiejsze schronisko Odrodzenie) położonej około 200 kroków od „Budy Szindlera”. Za miejsce noclegu służyła mu „Twarda ława drewniana, przykryta derką śmierdzącą końskim potem”, a za towarzyszy noclegu miał dwóch nieogolonych, chrapiących głośno drwali o wyglądzie „rozbójników drogowych”.
W górzystym terenie ludzie i konie od początków byli niezastąpieni. Konie musiały być odpowiednich ras (pociągowe) i wytrzymałe na ciężkie warunki terenowe. W czasie zimy warunki były trudniejsze, ograniczano się więc do niższych partii leśnych i zwózki drewna na specjalnie przystosowanych do transportu saniach.
Obecnie, wędrując szlakami turystycznymi lub drogami leśnymi, nietrudno zauważyć ślady pracy leśników. Są to częste szlaki, tzw. zrywkowe, prowadzące krótkimi odcinkami wprost do dróg. Poukładana dłużyca czy metrowe kloce do odbioru to częste obrazy przy drogach i szlakach turystycznych. Charakterystyczny zapach żywicy w nagrzanej słońcem polanie z domieszką zapachową runa leśnego, liści i igliwia to jest właśnie naturalna leśna atmosfera. Kiedy szedłem w góry albo schodziłem, czy zjeżdżałem na nartach, często zatrzymywałem się, żeby pozdrowić drwali, zamienić z nimi kilka słów i chwilę odpocząć. Klimatu dopełniało tlące się leniwie ognisko i aromatyczny żywiczny, świerkowy dym.
Drwale także remontowali i budowali zniszczone drewniane mosty. Po II wojnie światowej przybyło wielu chętnych do pracy w lesie. To była pewna robota i mogła być stała pod warunkiem, że testy wszelakie wypadły pomyślnie, a chętny wcześniej nie uciekł na niziny.
Ojciec mój opowiadał mi, jak było w 1945 roku, po jego tu przybyciu i początkach pracy w lesie.
Koni nie było, a jedynym do zrywki był muł wozaka Owsiaka. Robota była trudna, ale ktoś wpadł na system zwany turnusowym. Pracowali więc cały tydzień w lesie, a kolejny w gospodzie „Pod Lipami” w Przesiece. Pawlak zamykał często „Lipki”, bo to był konkretny utarg, a drwali przy stołach był komplet. Leśnicy również remontowali górskie chatki, dawniejsze domki myśliwskie i schrony turystyczne na terenie późniejszego Karkonoskiego Parku Narodowego. Są to chatki: Noworoczna, Pod Śmielcem, Nad Polskim Potokiem, AKT, Smogorniak, Domek Myśliwski, Morgana (spalona), Puchatka i Słoneczna, z których także dzisiaj o różnych porach roku korzystają już nie drwale, ale miłośnicy gór. W schroniskach PTTK-owskich niektórzy znaleźli pracę, bo miłe im stały się góry i ludzie gór.
Będąc kilkuletnim chłopcem poszedłem kiedyś z moim ojcem do leśniczego, pana Łukaszewicza, do jego leśniczówki. Byłem pod wrażeniem, widząc w jego gabinecie piękne trofea myśliwskie, poroża jeleni, muflonów i dwururkę wiszącą na ścianie. Pozostało mi niezatarte wspomnienie postaci leśniczego w nienagannym mundurze i pokoju myśliwskiego. Kiedyś w latach 60. wędrowałem sam powyżej Borowic, gdy motorem „Zindap” nadjechał nadleśniczy z Podgórzyna, pan Szeląg (też z dubeltówką). Poznał mnie, że jestem z Przesieki, bo znał rodziców i podwiózł do miejsca zwanego wyrwą pod zboczem Małego Szyszaka.
Po potężnej wichurze w 1968 r. która powaliła niezliczone hektary drzewostanu od Gór Izerskich przez Karkonosze po Rudawy Janowickie, do usuwania zniszczonych drzew zjechało wielu drwali z różnych regionów Podkarpacia. Pracowali przez wiele lat i wielu z nich już tu pozostało w Karkonoszach. W Przesiece zamieszkało wtedy wielu drwali i wozaków. Z przesieckich znani mi byli bardzo charakterystyczni, bo tak ich zapamiętałem, „tandem leśny” czyli Wysocki spod Wodospadu Podgórnej – małego wzrostu, chudy, w marynarce i gumowych butach z batem na konia, którym pracował, oraz jego kompan Sroka – wysoki, barczysty, z rękoma wielkimi jak bochny chleba. Koniki pracujące w ich zespole miały raczej krótki żywot. Oni zaś po robocie często gościli w gospodzie „Pod Lipami” lub koło sklepu wstępując na łyk wina „Patykiem pisane” czy „J-23”. Dzieciakom kupowali cukierki i cieszyli się z wesołej atmosfery.
Wspomnieć trzeba też zespół pilarzy przesieckich Jana Sochy z Tadeuszem Śmieszko i Franciszkiem Szczotką. Wyróżniali się wydajnością w pracy i fachowością, dlatego wielokrotnie brali udział w zawodach tej profesji organizowanych przez nadleśnictwa w Polsce. Zajmowali pierwsze miejsca. To było wydarzenie w regionie warte uczczenia w gospodzie. Tadeusz Śmieszko był doskonałym narciarzem i zawodnikiem, trenował pod okiem Egona Myśliwca w klubie „Julia” w Szklarskiej Porębie. Byli także i inni o sportowym zacięciu, tyle że raczej w boksie amatorskim.
Epizod, o jakim słyszałem, miał miejsce w Jagniątkowie w nieistniejącym już barze „Tramp”. Otóż w latach 70. XX w. któregoś letniego dnia pod wieczór po pracy zjechało się kilku drwali na piwko. W sali gościli się także turyści z byłej NRD i zachowywali się dość głośno, co przeszkadzało wyraźnie panom z lasu. Poprosili Niemców o nieco spokoju, ale ci „nich (ten tego) verstejn”. Wobec tego jeden z leśnych cisnął kuflem o ścianę lokalu i to poskutkowało. Niemcy szybko się wynieśli, ale bufetowa, coś nerwowa, zadzwoniła na MO. Po pewnym czasie przyjechał „gazik” wypełniony niebieskimi mundurami uzbrojonymi w białe pały. Milicjanci, jak wtedy bywało, zabrali się do bezpośredniego pałowania leśnych gentelmanów. Jeden z zapracowanych gliniarzy spostrzegł w rogu sali pijącego spokojnie piwko starego pilarza Szczyburę i wymierzył mu raz „lolą” przez plecy. „Za co?” – krzyknął stary pilarz – i rozzłoszczony wyciągnął spod stołu PS-90, odpalił ją od pierwszego kopa i ruszył na pałujących. Grupa milicjantów rzuciła się do ucieczki w kierunku wyjścia z drzwiami wahadłowymi. Pierwszy wyskoczył, ale kolejni obrywali obracającymi się skrzydłami, ułożyli się więc w wyjściu, mimo kasków na głowach – jak zaśnięci. Po nich już spokojnie lokal opuścili jagniątkowscy drwale. Pozostało po tym tylko echo po okolicy.
Przypomina mi się film „Baza ludzi umarłych” przedstawiający powojenne losy drwali i kierowców dłużyc z Bieszczad. Tu pod Karkonoszami zapewne bywało inaczej, chociaż można się dopatrzeć zbieżności tematycznej. Dużo historyjek przeminęło, drwale już dzisiaj nie ci sami, bo i czas się zmienił, a drzewa rosną i rosną, i rosną… Darz bór.
Mariusz Czerski
„Karkonosze” 2/2006
A co to jest “przedgórze karkonoskie”? Jest Pogórze Karkonoskie i Kotlina Jeleniogórska. Chatka “Pod Mielcem”? Mielec znam z Kotliny Sandomierskiej, a to chyba daleko od Karkonoszy…
Dziękujemy za wnikliwą analizę tekstu. Co do Chatki pod Mielcem to oczywista literówka, bo powinno być Chatka pod Śmielcem.
Pozdrawiamy
Redakcja