Wycieczka integracyjna jeleniogórskich turystów
W poniedziałek 6 stycznia 2014 roku turyści jeleniogórscy postanowili spotkać się na trasie kolejnej wycieczki. Problem jednak w tym, że trwający cały rok Rajd na Raty organizowany przez Komisję Turystyki Pieszej Oddziału PTTK „Sudety Zachodnie” w Jeleniej Górze ma przerwę zimową. Jest to spowodowane oczywiście troską o bezpieczeństwo uczestników wycieczek. Wiadomo, że zimy w terenie górskim są ostrzejsze niż na nizinach. Również inne organizowane przez PTTK spacery czy wycieczki zamierają na okres zimowy. Nie zniechęciło to jednak uczestników Rajdu na Raty. Postanowili oni sami zorganizować wycieczkę. Znalazł się „prowokator”, który swój pomysł upublicznił i po konsultacjach z chętnymi ustalił termin wymarszu, a właściwie godzinę, bo w grę wchodził tylko dzień wolny od pracy.
I tak oto w Święto Trzech Króli zebrali się wszyscy ci, którzy mieli już dosyć siedzenia w murach i objadania się świątecznymi pysznościami. Nikt nawet w najśmielszych myślach nie przypuszczał, że będzie ich aż tak wielu. Każdy liczył na kilka osób. A tu okazało się, że przyszło dobrze ponad dwudziestu turystów. Nie wiadomo było tylko, przynajmniej na razie, dlaczego na tak krótką trasę niosą oni tak wielkie plecaki. Gdyby nie umówiona pora wyjścia, powitaniom i życzeniom nie byłoby końca. Ruszyliśmy w drogę. Na króciutką chwilkę przystanęliśmy tylko przy „Mechaniku”, by obejrzeć nową salę gimnastyczną. Czemu za naszych szkolnych lat nie budowano takich obiektów? Po chwili przekroczyliśmy śniący się nam po nocach różowy mostek i za torami kolejowymi podeszliśmy na wzgórze, z którego roztacza się wspaniały widok na Jelenią Górę. Tym jednak razem widok ten był niezwykły. Miasto spowite w podnoszącej się mgle wyglądało tajemniczo i pięknie zarazem. Każdy, kto miał ze sobą aparat fotograficzny, pstrykał i pstrykał. Ciekawe, ile z tych zdjęć będzie nadawało się do oglądania. Słońce bowiem, jakby nam na złość, świeciło prosto w obiektywy. Niezrażeni tym powędrowaliśmy ledwie widocznymi ścieżkami polnymi w stronę lasku.
Ja, jako jedyny „nie-turysta” w tym gronie, zaproszony chyba przez przypadek, nadstawiłem ucha, by posłuchać, o czym rozmawiają podzieleni na mniejsze grupki idący obok ludzie. Oczywiście, rozmawiali o świętach, o swoim udziale w zeszłorocznych wycieczkach, o planach turystycznych na ten rok. Usłyszałem jednak jeszcze coś, co mnie zastanowiło. Narzekali oni, że w okresie zimowym nie ma organizowanych żadnych wycieczek. Przyzwyczajeni przez cały rok, że można wybierać rodzaj turystyki, że można przebierać w wycieczkach organizowanych przez oddział PTTK w Jeleniej Górze, nagle zostali tego pozbawieni. Nie mogą tego zrozumieć, dlaczego tak jest. Oni przecież są chętni do wyjścia z domów, do ruszenia w drogę, a tu nie ma kto ich poprowadzić. Niestety, taka jest prawda.
Musimy jednak spojrzeć na to z drugiej strony. Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze organizuje imprezy turystyczne i krajoznawcze poprzez swoich działaczy pracujących społecznie. A więc ludzie ci, po pierwsze muszą chcieć wykonać tę pracę, muszą dysponować wolnym czasem, a także mieć możliwość przygotowania się do tego. Nie jest bowiem prawdą, że każdą wycieczkę można przeprowadzić, ot tak, z marszu. Czasami, zwłaszcza w czasach zmian własnościowych, trzeba sprawdzić przebieg trasy, by nie zostać zaskoczonym, np. postawionym płotem w poprzek szlaku. Ludzie prowadzący wycieczki społecznie nie mogą swojej działalności ciągnąć w nieskończoność. Wszak oni także mają rodziny, znajomych czy sąsiadów. Oni także chorują czy czasami są po prostu, najzwyczajniej zmęczeni. Do tego od czasu do czasu jeżdżą na szkolenia potrzebne w ich działalności czy sami uczestniczą w imprezach podnoszących ich wiedzę. Właśnie dlatego ustalono, że w okresie zimowym wyciszamy większość wycieczek. By dać tym działaczom czas na regenerację, na odpoczynek i na bycie z rodziną. Oczywiście, tak jak już wspominałem, zima to okres szczególnie niebezpieczny i kilkugodzinne trasy letnie w okresie zimowym często wydłużają się do kilkunastu godzin.
Rozumiejąc żale „naszych” turystów, cieszę się, że przez lata organizowania dla nich wycieczek udała nam się jedna, ale jakże ważna rzecz. Wpojenie potrzeby wyjścia na świeże powietrze, na wycieczkę do lasu czy w góry. Do tego jeszcze ruszanie w trasę w grupie, a nie w pojedynkę. To ich poczucie potrzeby bycia razem widzę właśnie tutaj, gdy idę z nimi. Cieszy mnie to. Dlatego jestem zadowolony, że skusiłem się i ruszyłem na tę wycieczkę. Chciałem właśnie zobaczyć, jak prowadzeni przez nas turyści radzą sobie sami. Wyszło, że świetnie. Nie musimy zatem obawiać się, iż nie dadzą oni sobie rady bez nas. Dadzą i do tego jeszcze potrafią przygotować się do trasy, zabrać odpowiedni ekwipunek i nie naśmiecić po sobie!
Ale oto dotarliśmy do sporej polany zwanej śledzikową. Nazwa ta oczywiście nic nie sugeruje. Znajduje się tutaj duża wiata ze stołami i ławeczkami oraz przygotowane miejsce pod ognisko. Zaraz też część grupy zabrała się do pozbierania suchych gałęzi i nie wiadomo, kiedy ujrzeliśmy ciepłe języki ognia strzelające w niebo. W tym czasie pozostali opanowali jedną z ławek. Wyłożyli przyniesione z sobą wiktuały. Teraz wyjaśniło się, dlaczego mieli takie duże plecaki. Stół szybko zapełnił się sałatkami, ciastami i innymi smakołykami. Zaczęto szykować kiełbaski, by nabić je na kije i upiec nad ogniem. Oczywiście to, co teraz nastąpiło, to nie tylko wielkie biesiadowanie, to przede wszystkim wspomnienia, opowieści z różnych wyjazdów, umawianie się na kolejne spacery, no i wreszcie rozmowy o sprawach rodzinnych. Tak bowiem jest, że wszyscy tu zgromadzeni to jedna wielka „turystyczna rodzina”.
Ja, wybierając się na wycieczkę, postanowiłem zrobić wszystkim niespodziankę i zaprosiłem ich do wzięcia udziału w konkursie krajoznawczym. Zadałem kilka pytań na temat terenu, po którym właśnie wędrujemy. Zapytałem o jeleniogórskiego rzemieślnika, który oprócz swojego podstawowego zajęcia, czyli wyrobu siodeł, miał jeszcze bardzo opłacalne hobby. Otóż zajmował się on podrabianiem pieniędzy. Oczywiście szybko przyłapano go na tym procederze i zgodnie z ówczesnym prawem spalono na stosie. Od tej pory możemy spotkać jego ducha przesiadującego na sąsiedniej górze, zwanej dzisiaj Siodło. Konkurs wygrała koleżanka Zofia i jako nagrodę otrzymała ode mnie wydaną przez Dolnośląski Zespół Parków Krajobrazowych książkę „Borowy Jar, historia i teraźniejszość”. Pozycja ta, napisana przez Agnieszkę Łętkowską, Eugeniusza Gronostaja i Ivo Łaborewicza, to prawdziwa kopalnia wiedzy o miejscu, w którym właśnie się znajdujemy.
Na koniec muszę jeszcze powiedzieć o spotkanej na polance grupie ludzi, którzy tak jak my przywędrowali tutaj, by przy ognisku wspólnie spędzić miły dzień. Najbardziej zadowolone były, jak zwykle, dzieci. Bardzo szybko zapoznaliśmy się z nimi i zaprosiliśmy ich do grupowego zdjęcia. Osoby te okazały się być członkami Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Wschodnich. Po złożeniu sobie wzajemnych życzeń ruszyliśmy w drogę powrotną do domów. Ci, którym się spieszyło lub którzy byli umówieni, poszli prosto w stronę miasta, a ci, którzy czuli jeszcze niedosyt, ruszyli do schroniska Perła Zachodu.
Krzysztof Tęcza