Romans z Danutą
Przewodnicy sudeccy wykształceni przez Tadeusza Stecia w początkach lat sześćdziesiątych wiedzieli, że „Przewodnik Przewodników” nie lubi towarzystwa kobiet i z trudem toleruje ich obecność na kursach. Były wprawdzie kobiety, którym udawało się zaliczyć szkolenie i zdać egzamin, ale były to przeważnie pracownice FWP, czyli instytucji, która płaciła za szkolenia i prelekcje po domach FWP. Ale i tak panie w czasie szkolenia musiały znosić różne szykany, jakich nie doświadczali ich koledzy. Żartowano też, że im przystojniejszy kandydat, tym łatwiejszą miał drogę do blaszki z symbolem Śnieżki.
Może to dzięki takiej postawie T. Stecia wśród przewodników przeważali przystojni i bardzo przystojni panowie, z których większość traktowała prowadzone przez siebie wycieczki jako okazję do podrywania uczestniczek wycieczek, co często kończyły się na ślubnym kobiercu. Przykładów jest wiele ale ograniczę się tylko do jednego: – tak powstało małżeństwo najsłynniejszego obecnie w województwie byłego przewodnika, który wiele lat temu poderwał pewną mieszkankę Szczecina. Ładna i rozsądna Dziewczyna rzuciła morskie bałwany i piasek plaż nadbałtyckich dla śląskich gór, i jako matka dzieciom realizuje się wraz z małżonkiem w biznesie pod Śnieżką.
Skłonność przewodników do podrywania uczestniczek wycieczek była powszechnie znana i dlatego też, ilekroć w czasie szkolenia padła nazwa Książ, to T. Steć mówił, że po sezonie przewodnicy powinni być wysyłani tam do „sanatorium” dla ogierów, zmęczonych okresem kopulacyjnym.
Przyznaję, że wysłuchując złośliwości pana Stecia do kobiet nie przypuszczałem (podobnie jak i i koledzy przewodnicy), że w jego życiorysie był też romans z wczasowiczką. Było to w latach pięćdziesiątych, kiedy pracował jako przewodnik w FWP Przesieka.
Opowiedział mi o tym znany śląski krajoznawca, autor wielu niezwykle cennych opracowań – w tym też monografii sudeckich schronisk – pan Bernard Kopiec, którego książka „Sudeckie Schroniska Turystyczne” od kilku tygodni jest do nabycia w jeleniogórskich księgarniach.
Pan Bernard Kopiec, rocznik 1937, w jesieni 2010 roku podczas pobytu w Szklarskiej Porębie poprosił mnie o spotkanie. Zachęcił go do tego film o zamordowaniu Tadeusza Stecia pokazany w programie II TVP. Trafił do mnie, bo wiedział, że piszę wspomnienia o T. Steciu, z którym on spotkał się w 1952 roku na wczasach w Przesiece.
Z panem Kopcem spotkałem się we wrześniowy dzień w Cieplicach. W czasie kilkugodzinnego spaceru połączonego z przejazdami samochodem pokazałem miejsca związane z życiem T. Stecia i poznałem go z dyrektorem Muzeum Przyrodniczego panem Stanisławem Firsztem.
Zapewniam, że opowieści pana Bernarda wysłuchałem z wielką uwagą, bo jak już napisałem znając dobrze T. Stecia nie przypuszczałem, by mógł romansować z jakąkolwiek kobietą. Przecież już z listów pisanych w czasie studiów i po przyjeździe do Trzcińska wynika, że interesowali go mężczyźni, z którymi pod różnymi pozorami szukał zbliżenia. Jak to pisał „…chłopcy się oswajają”.
A oto z małymi skrótami tekst pana Bernarda Kopca zamieszczony we wstępie do I tomu schronisk sudeckich:
[…] Pragnę gorąco podziękować wszystkim tym, którzy przyczynili się do wydania tej książki, szczególnie tym, którzy udostępnili mi swe zbiory pocztówek schronisk sudeckich.
Dziękuję Zbigniewowi Barańskiemu, Stanisławowi Jaworowi, Jackowi Kalarusowi, Piotrowi Majcherczykowi, Magdalenie Olszewskiej i Jackowi Suchodolskiemu, oraz wszystkim innym miłośnikom Sudetów, którzy przysłali mi skany i wiadomości o byłych schroniskach sudeckich.
Układ książki oparłem na znakomitym dziele „Słownik Geografii Turystycznej Sudetów”, pod redakcją Marka Staffy.
Pierwszy mój kontakt z Sudetami był w czerwcu 1952 roku. Miałem wtedy 15 lat i pracowałem w Śląskiej Spółdzielni Malarzy w Katowicach. W 1949 roku powstał Fundusz Wczasów Pracowniczych. W 1952 roku nie było jednak dużo chętnych do wyjazdu na wczasy, szczególnie na Ziemie Odzyskane. Żeby spopularyzować wyjazd na wczasy, Związki Zawodowe były zmuszane wykupić skierowania dla przodujących pracowników i wysłać ich na dwutygodniowy bezpłatny wypoczynek.
Spółdzielnia, gdzie pracowałem, otrzymała dwa skierowania do Przesieki, jedno od 1 czerwca, drugie od 17 czerwca. Nie było jednak chętnych do samotnego wyjazdu w góry. Postanowiono więc skierowania dać najmłodszym pracownikom z poleceniem wyjazdu. Takowe skierowania ja otrzymałem. W Katowicach trudno było wejść do pociągu relacji Kraków – Jelenia Góra przez Kłodzko, Wałbrzych, tak bardzo był przepełniony. Na skierowaniu napisane było wyraźnie, jak dojechać do Przesieki. W Jeleniej Górze przy dworcu był przystanek tramwajowy. Trzeba było jechać tramwajem do ostatniego przystanku w Podgórzynie. Wsiąść należało do wagonu motorowego, bowiem dwa wagony doczepne odpinano w Cieplicach.
Z Podgórzyna ok. 1 km było do Przesieki. Wszystko to było wypisane na skierowaniu. Bilety kolejowe były także na skierowaniu, należało tylko podbić je w kasie. Mój dom wczasowy nazywał się bardzo romantycznie „Związkowiec”. Składał się z dwóch budynków, pierwszy przy drodze nazywał się „Mimoza”.
„Związkowiec” to dawny hotel „Wilhelmshöhe”, w latach międzywojennych najlepszy hotel w Przesiece, którego właścicielem był E. Requardt. Miejsc noclegowych było wtedy 38. „Mimoza” to budynek, gdzie w latach międzywojennych na parterze była cukiernia i kawiarnia, na piętrze natomiast były pokoje do wynajęcia. Budynek należał do Stefana Adolfsa.
Razem w „Związkowcu” i w „Mimozie” było ok. 100 miejsc wczasowych. Obecnie „Związkowiec” to Ośrodek Wypoczynkowy „Mimoza”. Przez ostatni przeprowadzony remont dom ten stracił cechy zabytku.
Jak wyglądała Przesieka w 1952 roku?
Mówili: wioska na końcu świata. W Przesiece nie było ani restauracji, ani kawiarni (Gospoda „Pod Lipami” miała być uruchomiona, jak zapowiadano 17.06.1952). Do Przesieki nie kursowały żadne autobusy, ulice wieczorem nie były oświetlone, nie było tam żadnego sklepu, kiosku, ani żadnego punktu handlowego. Był tylko pięknie położony basen kąpielowy, z krystalicznie czystą wodą z płynącego potoku. Ale na początku czerwca basen był jeszcze nieczynny.
Dużo było domów wczasowych. Zapamiętałem tylko trzy: „Olimpia”, „Związkowiec” i „Złoty Widok”.
W domu wczasowym „Związkowiec” była piękna i duża jadalnia. Stoliki stały tylko pod oknami i ścianą, środek natomiast był dużym parkietem, gdzie wieczorem przy adapterze odbywały się potańcówki. Stoliki były cztero- i sześcioosobowe. Na każdy posiłek ze skierowania wycinano nam odpowiedni kupon. Jedzenie było bardzo dobre i urozmaicone. Kto wyjeżdżał na cały dzień, mógł otrzymać suchy prowiant. Trzy razy w tygodniu w DW „Olimpia” były potańcówki przy muzycznym kwartecie, trwały do 24.oo, był tam bufet tylko z winem i zimnymi napojami. Wstęp dla wczasowiczów FWP był wolny.
W drugim dniu pobytu kaowiec zrobił nam zebranie. Poinformował nas, że jesteśmy w strefie nadgranicznej i że nie wszędzie można chodzić, nie wolno też poza terenem domu wczasowego wykonywać zdjęć. Następnie wszystkich zapraszał kolejnego dnia na wycieczkę do Karpacza, z wejściem na najwyższy szczyt Sudetów – Śnieżkę. O ile pamiętam, nasz turnus to było tylko jedno starsze małżeństwo, a reszta to byli single. Już od drugiego dnia w zasadzie single łączyły się w pary.
Na jadalni siedziałem przy stoliku czteroosobowym, z dwoma dziewczynami z Katowic – Danką i Teresą, oraz z młodym człowiekiem z Łodzi o imieniu Ignacy. Szybko żeśmy się zaprzyjaźnili. Dziewczyny miały ok. 28 lat. Teresa była wysoką dziewczyną o posągowej urodzie i zimnym, zaborczym spojrzeniu. Jej przeciwieństwem była Danuta, niezbyt wysoka, subtelna o ciepłym spojrzeniu, pełna optymizmu, promieniująca radością życia, jej uśmiech był pełen radości i słońca. Teresa i Ignacy szybko stali się parą.
Następnego dnia po zebraniu, śniadanie było wcześniej, dla tych, którzy wyruszali na wycieczkę. Zgłosiło się około 25 osób, z tym, że parę osób pragnęło tylko zobaczyć Karpacz.
O godzinie ósmej przyszedł przewodnik. Kaowiec przedstawił go nam: Tadeusz Steć, nic nam to nazwisko nie mówiło. Pan Tadeusz powiedział nam parę słów o Sudetach i o Przesiece i wyruszyliśmy pieszo do Podgórzyna, skąd przepełnionym autobusem marki Skoda pojechaliśmy do Karpacza.
Wysiedliśmy przy Białym Jarze i przez Kopę wędrowaliśmy na Śnieżkę. Forsowne i długie podejście wszystkim dało w kość. Na Kopie czekało na nas dwóch żołnierzy WOP i natychmiast kazało nam zawracać, informując, że na Śnieżkę można iść tylko dwoma drogami: przez Polanę lub Doliną Łomniczki. Dobrze że idący z tyłu Tadeusz Steć z dziewczętami nadszedł, przywitał się z wopistami, widać było, że ich dobrze znał, a ci pozwolili nam kontynuować wycieczkę.
I tak dotarliśmy do schroniska „Pod Śnieżką”. Tam był przymusowy odpoczynek, pan Tadeusz przygotował z dziewczętami listę uczestników i po pół godzinie wyruszyliśmy dalej.
Kawałek za schroniskiem był posterunek, żołnierze zabrali listę i nasze legitymacje służbowe (dowodów osobistych wtedy jeszcze nie było) i każdy dostał numerek upoważniający do wejścia na szczyt. Ciekawiły mnie budowle się tam znajdujące: schronisko, kaplica, stacja meteo i czeskie schronisko, do którego mieliśmy wstęp wzbroniony. Byłem ciekaw, ile schronisko polskie ma noclegów. Zapytałem o to w bufecie. Pani odpowiedziała mi „Po co ci to wiedzieć?” I spojrzała na mnie jak na szpiega! Z opresji wybawił mnie pan Tadeusz. O wszystko, co chcę wiedzieć, mam tylko jego pytać. Chciałem kupić widokówkę ze schroniskiem, ale nie było, lecz po chwili Tadeusz Steć przyniósł parę pocztówek niemieckich.
Po półgodzinnym pobycie na szczycie zeszliśmy na dół, odebraliśmy nasze legitymacje, jeszcze wysłuchaliśmy historię „Spalonej Strażnicy” i Doliną Łomniczki zeszliśmy do Karpacza, z postojem w schronisku „Pod Łomniczką”. Tam już o nic nie pytałem, ale Pan Tadeusz mi wszystko opowiedział o tym schronisku.
O siódmej wieczorem zmęczeni, ale zadowoleni wróciliśmy do Przesieki. Od tego dnia Tadeusz Steć prawie codziennie przychodził do domu wczasowego i zabierał Danutę, Teresę, Ignasia i mnie na atrakcyjne wycieczki. Może nawet nocował w Przesiece, ale gdzie nie było mi wiadomo. Zwiedziliśmy tereny od Wysokiego Kamienia do Szrenicy po Śnieżne Kotły. Pamiętam, że schodziliśmy ze schroniska Śnieżne Kotły bardzo atrakcyjną drogą skalną (był tam szlak) do Śnieżnych Kotłów – Jagniątków, Cieplice, Jelenia Góra, Perła Zachodu i inne miejscowości, o których nie potrafię już sobie przypomnieć.
Zadawałem panu Tadeuszowi masę pytań, nie zawsze potrafił mi odpowiedzieć. Często po prostu zmyślał. Najbardziej ciekawiły mnie schroniska – kiedy powstały, ile mają miejsc noclegowych, no i widokówki ze schroniskiem, które trudno było dostać.
Czułem, że pan Steć niechętnie mnie zabierał, ale dziewczyny twardo postawiły sprawę, gdybym ja nie jechał, one także nie jadą. W tej sytuacji musiał mnie zabierać. Widziałem, że coś jest pomiędzy Danutą a Tadeuszem, nie rozumiałem tego wtedy, ale pewnego razu usłyszałem rozmowę pomiędzy Teresą a Danutą.
Dowiedziałem się, że Tadeusz jej się podoba, ale boi się go, zawsze starała się, żebym ja był przy nich. Jego zacięta twarz, zimne spojrzenie i władcze usposobienie powodowały, że trzymała go na dystans. A on tylko pragnął być sam na sam z nią. Nawet chętnie wybrał się z nią na potańcówkę do „Olimpii”, może dlatego, że ja nie chciałem tam pójść.
I tak nasze wczasy dobiegły końca. Na dworcu w Jeleniej Górze żegnaliśmy się, Danuta płakała, Tadeusz stał nieruchomo, na jego twarzy nie było widać żadnego uczucia, chłodnym i jak gdyby zrezygnowanym spojrzeniem spoglądał na Danutę. Gdy pociąg ruszył, nie pomachał nam nawet rękę. Aż do Katowic Danuta nie odzywała się, ale od czasu do czasu łzy spływały jej po policzkach.
Tadeusza Stecia, ani Danuty nigdy już nie spotkałem.
Z wczasów w Przesiece przywiozłem parę widokówek schronisk sudeckich. Dołączyły do zbioru, który odziedziczyłem po dziadku w 1947 roku. Dziadek miał pokaźny ich zbiór. Były to widokówki, które otrzymał od swego brata w latach 1919-1921 z wędrówek po Sudetach. Kim był jego brat nie zdołałem się dowiedzieć, był to temat tabu. Gdy odwiedzałem dziadka, zawsze je oglądałem, niektóre z nich były wielkimi rarytasami, nigdy później ich nie widziałem. Dziadek obiecał mi, że gdy umrze, ja je wszystkie dostanę. Gdy zmarł, wnuków było dużo i każdy chciał dostać te widokówki. Zostały więc podzielone, ja dostałem ok. 50 szt.
Gdy wróciłem z Przesieki chciałem odkupić te, które dostali moi kuzyni. Niestety, nikt już nie miał sudeckich widokówek. Jednak od tego czasu zacząłem zbierać widokówki z wizerunkami schronisk, nie tylko sudeckich, ale także z innych gór polskich, oraz widokówki ze schroniskami poza granicami Polski.
Zbiór pocztówek z Sudetów wydawał mi się kompletny, ale ciągle znajduję na targach staroci lub na Allegro coś, o czym nie miałem pojęcia, że istnieje jeszcze takowe schronisko. Dlatego postanowiłem wydać encyklopedyczny spis schronisk sudeckich, o których mam jakieś wiadomości.
Przy schroniskach istniejących podaję polskie nazwy, przy tych, których już nie ma, nazwa jest tylko niemiecka. Przy miejscowościach podaję nazwy polskie i niemieckie. W paru przypadkach nie jestem pewny, czy zdjęcie przedstawia rzeczywiście dany obiekt, ale nie mam możliwości tego sprawdzić. Wszystkie schroniska w Jakuszycach umiejscowiłem w Górach Izerskich, choć część z nich była na stronie karkonoskiej. W paru wypadkach jest rozbieżność, jeżeli chodzi o to na jakiej wysokości położone jest schronisko, stare widokówki często podają inną wysokość niż obecne widokówki.
Całość chciałem wydać w jednym tomie, ale nie znalazłem wydawcy, który chciałby to wydrukować za moje ograniczone środki finansowe. Dlatego zdecydowałem się wydać całość w pięciu częściach. […]”
Przedmowa jest tyko w pierwszym tomie.
Tyle tekst pana Kopca.
Powtarzam: Znając dobrze sposób bycia T. Stecia wątpiłem w rzetelność tej opowieści, a widząc przystojnego starszego pana wyobrażałem sobie, jak wyglądał, kiedy miał lat 15. Sądziłem, że umizgi do Danuty były tylko kamuflażem. Ale potwierdzenie opowieści pana Kopca znalazłem niespodziewanie na otwartej w Muzeum Karkonoskim wystawie „60 lat przewodnictwa”.
Proszę popatrzeć na to niezbyt wyraźne zdjęcie: Na skale siedzi T. Steć z przytuloną dziewczyną. On jest ubrany w strój nawiązujący do harcerskiego uniformu. Siedząca obok niego dziewczyna ma męską sylwetką, ale o jej kobiecości świadczy drobny szczegół – pieszczotliwie trzyma rękę na jego lewym kolanie. I Przewodnik-Przewodników nie protestuje! Widać, że nie są sobie obcy.
Pan Kopiec, któremu zdjęcie podesłałem, powiedział, że T. Steć tak chodził ubrany na wycieczki, a sylwetka dziewczyny przypomina Danutę. Ale od razu się zastrzegł, że to już tyle lat upłynęło, no i… zdjęcie mało wyraziste.
Jeżeli to zdjęcie rzeczywiście przedstawia T. Stecia z Danutą, można by wysnuć przypuszczenia, że była to próba Stecia zainteresowania się kobietami. Ostatnia i chybiona, bo 28-letnia Danuta (jak w opowiadaniu określił ją B. Kopiec) była prawdopodobnie mężatką. Ślązaczki często na wczasach i na wycieczkach romansowały nie tylko z przewodnikami, ale wracając do domu zamieniały się w pracowite i „wierne” żony i matki. I żadnych dalszych kontaktów! Jak to śpiewano w słynnym szlagierze?
– Ty zapomnisz o letniej przygodzie!
No i psycholog mógłby rozpocząć uzasadnianie odmienności T. Stecia, powody jego niechęci do kobiet.
St. Jawor