Nieukończona wyprawa na Mont Blanc (część II)
Niemal każdy, kto chodzi po górach, czasami myśli o wybraniu się w góry wysokie. I nie zawsze chodzi tutaj o Himalaje. Wiadomo, idąc w góry wyższe niż nasze Karkonosze, trzeba mieć jakieś doświadczenie. Trzeba mieć kondycję, odpowiednie wyposażenie i, a właściwie przede wszystkim, odpowiednie nastawienie. Bez tego nawet najlepiej wyposażeni nie osiągną wyznaczonego celu.
Link do części I: http://e-karkonosze.eu/przyroda/nieukonczona-wyprawa-na-mont-blanc-czesc-i/
Oczywiście takie zbytki jak tego typu wyprawy sporo kosztują. Ale jeśli chce się przeżyci coś nietypowego, trzeba się z tym liczyć. Nie mniej nie można swoimi marzeniami obciążać innych. I dlatego wybierając się na takie ekstremalne wyprawy, wybieram się tam z biurami organizującymi tego typu wypady. W Internecie takich biur jest pełno. Warto jednak sprawdzić, od kiedy dane biuro organizuje tego typu usługi i co oferuje w zamian za określoną sumę pieniędzy. Nie można bowiem wyruszyć w tak ekstremalną podróż bez na przykład adekwatnego do zagrożenia ubezpieczenia gwarantującego nam stosowną pomoc.
Trzeba także sprawdzić, jak wiele tego typu dane biuro organizowało już wypraw i poczytać opinie o usługach świadczonych przez wybranego operatora. Chociaż co do zamieszczanych opinii trzeba zachować pewien dystans. Ludzie mają dzisiaj tak dziwne wymagania i wyobrażenia co im się należy, że nie zawsze to, co piszą, należy brać na poważnie. Znajdą się tacy, którzy uważają, że jak zapłacili, to powinno się ich wręcz wnieść na szczyt, a także zapewnić ciepły prysznic czy inne udogodnienia podczas wyprawy. Faktycznie często uczestnicy takich wypraw nie mają żadnego doświadczenia górskiego. Zdarza się, że nawet nie wiedzą, na co tak naprawdę się porywają. Im wystarcza, że kupią wypasiony sprzęt i już. Czasami widach jeszcze metki sklepowe. Nie dociera do nich, że np. buty powinny być już sprawdzone. Ale myślę, od tego jest, a przynajmniej powinno być dane biuro. To oni powinni wstępnie weryfikować chętnych do wyprawy i jeśli zajdzie taka potrzeba wybijać im to z głowy. Skutecznie acz taktownie.
Zachęcony moim sukcesem, postanowiłem wybrać się na kolejną wyprawę. Tym razem nie chciałem lecieć gdzieś na drugi koniec świata. Uznałem, że warto spróbować wejścia na uważany przez większość za najwyższy szczyt Europy Mont Blanc. Co prawda, jego wysokość 4810 metrów jest o kilometr niższa aniżeli Kilimanjaro, jednak jest on trudniejszy technicznie.
Tak jak poprzednio przejrzałem oferty biur oferujących podobne wyprawy i wybrałem to, które wydało mi się najbardziej doświadczone, jeśli chodzi o wyjścia na ten właśnie szczyt.

Śnieżka. Foto: Krzysztof Tęcza
Zanim wyruszyłem w Alpy, zwyczajowo trochę powędrowałem sobie po naszych Karkonoszach. Pod hasłem 3׌nieżka = 1×Mont Blanc, zaproponowałem wycieczki na najwyższą górę Sudetów. Co prawda, jej wysokość 1603 metry, to nie to co Mont Blanc, ale za to wejścia dają w kość.
Pierwszą trasę poprowadziłem spod dolnej stacji wyciągu krzesełkowego na Kopę, tak by przyzwyczaić organizm do późniejszych cięższych przejść. Dało się w zasadzie dotrzeć na szczyt bez wysiłku. Do Karpacza wróciłem przez Lucni boude i Strzechę Akademicką. Druga wycieczka była już trudniejsza. Poszliśmy przez Kocioł Łomniczki by ze Śnieżki powrócić do Karpacza przez Sowią Dolinę.
Niestety, trzeciej wycieczki nie zdążyłem odbyć przed wyjazdem, gdyż okazało się, że zwolniło się miejsce w ekipie mającej wyruszyć w Alpy 25 czerwca 2018 r. Trzeba było kompletować potrzebny sprzęt. Ponieważ nie jest to moja pierwsza wyprawa, w zasadzie większość wyposażenia mam w szafie. Wystarczyło tylko uzupełnić je o kilka nietypowych drobiazgów. Z biura otrzymałem listę wymaganych rzeczy. Najważniejsze oprócz odpowiednich ubrań były sztywne buty, pasujące do nich raki, kije, czekan, kask, ciepły śpiwór, uprząż i bazowy plecak.

Masyw Mont Blanc. Francja. Foto: Krzysztof Tęcza
Dla jasności podam, że po górach chodzę codziennie. Tylko w tym roku poprowadziłem kilkadziesiąt wycieczek, wiec jeśli chodzi o wytrzymałość mojego organizmu, myślę, że jest wystarczająca, by podejmować takie wyzwanie. Co prawda, od jakiegoś czasu chodzę po górach nieco wolniej niż kiedyś, ale zawsze docieram do celu. Zresztą wejście na Kilimanjaro nauczyło mnie rzeczy wydawałoby się niemożliwej. Wcześniej nigdy nie przypuszczałem, że można tak wolno chodzić po górach. Drobne spokojne kroczki w warunkach ograniczonego dostępu do tlenu sprawdzają się znakomicie.
Gdy tylko spakowałem potrzebne rzeczy dotarłem w umówione miejsce i dołączyłem do pozostałej ekipy ruszającej w Alpy. Okazało się, że jest nas wraz z prowadzącymi 13 osób. Ponieważ całe życie liczba „13” była dla mnie szczęśliwa, nie przeszkadzało mi to. Późno w nocy dotarliśmy do Chamonix we Francji i rozbiliśmy namioty w Les Houches. Wszystko odbywało się zgodnie z planem. Po drodze zostaliśmy zapoznani z programem i każdy w kilku zdaniach opowiedział coś o sobie, o swoich osiągnięciach, jeśli chodzi o góry. Okazało się, że wszyscy mają jakieś doświadczenie górskie. No, może z jednym wyjątkiem. Nie miało to mieć jednak specjalnego znaczenia, gdyż jedyna kobieta w naszym zespole miała podejść z nami tylko do schroniska Tete Rousse i tam pozostać, by oczekiwać na nasz powrót ze szczytu.

Masyw Mont Blanc. Foto: Krzysztof Tęcza
Ranek powitał nas piękną słoneczną pogodą. Góry widać było jak na dłoni. Zapowiadał się ładny dzień. Zostaliśmy zaopatrzeni w odpowiednią ilość prowiantu. Także nasze plecaki zostały odpowiednio odchudzone. Wszystko, co było zbędne podczas górskiej wspinaczki, zostało wypakowane i pozostawione w bazie. Teraz w dobrych nastrojach przeszliśmy kilkaset metrów do dolnej stacji kolejki, którą wjechaliśmy na wysokość 1800 metrów n.p.m. Co prawda wagonik, do którego nas zaproszono, wyglądał jak ze skansenu, ale wytrzymał. Szczęśliwie dotarliśmy na górę. Wreszcie miał się rozpocząć marsz na szczyt. Chociaż tak naprawdę to dopiero pierwszy dzień. W sumie mieliśmy iść prawie tydzień.
Ruszyliśmy wąską ścieżką po zboczu i po jakiejś godzince marszu dotarliśmy do stacji tramwaju górskiego. W oczekiwaniu na odjazd kolejki na trawie leżało kilkadziesiąt osób. Ponieważ sezon zaczyna się na początku lipca nie było dużego tłoku. To dobrze, bo nie ma nic gorszego jak wymijanie się grup na stromym zboczu. Po krótkim odpoczynku idziemy widoczną ścieżką wijącą się wśród coraz rzadszych krzaków zieleni. Idziemy szlakiem krajobrazowym mającym dostarczyć wielu wrażeń. Faktycznie, gdy na chwilę przystajemy i obracamy się do tyłu, widoki są urzekające. Widzimy, jak część ludzi podąża torami kolejki. Jest to trochę dziwne, gdyż tuż przy stacji widać wielkie ogłoszenie, że to nie jest trasa turystyczna i nie wolno tamtędy chodzić.

Alpy. Francja. Foto: Krzysztof Tęcza
Nasza ścieżka staje się coraz bardziej stroma i coraz bardziej pokręcona. Po pewnym czasie przed nami widać same serpentyny. Oczywiście wynika to z faktu, że na stosunkowo krótkim odcinku musimy pokonać prawie kilometr przewyższenia. Szybko okazuje się, że niektórym nie pasuje spokojne wspinanie się pod górę i dzielimy się na dwie grupy. Wynikło to tak jakoś naturalnie.
Pierwsza grupa złożona z 9 osób praktycznie prze do przodu jak małe parowoziki. Nic nie może ich powstrzymać. To nic. Mają oni swojego prowadzącego, niech lecą. Będzie spokój. Pozostaliśmy we czwórkę. Prowadzi nas najbardziej doświadczony człowiek, który na szczycie był już kilkadziesiąt razy. Dostosowuje on tempo do nas. Ja z przyzwyczajenia po moich ostatnich wypadach idę powolutku, krok za krokiem, nie ulegając żadnym naciskom. Po prostu mam swoje tempo. Pozostałe dwie osoby to para narzeczonych, którzy trzymają się razem. Nasze tempo jest w miarę stabilne. Chociaż czasami jestem na końcu grupy, czasami w środku, a czasami idę jako pierwszy.
Wkrótce dochodzimy do miejsca, w którym znajduje się ustawiony drogowskaz z tabliczką informującą, że oto jesteśmy na wysokości 2480 m n.p.m. Dobra nasza. Dzisiejszy dzień mamy zakończyć na około 2800 m, więc pozostało już nam bardzo niewiele. Jest fajnie. Jedyne, co nam trochę przeszkadza, to strasznie grzejące słonko. Już się posmarowaliśmy kremem z filtrem i założyliśmy okrycia głowy, nie powinno zatem nas spalić.
Ciąg dalszy nastąpi
Krzysztof Tęcza
Komentarze
Nieukończona wyprawa na Mont Blanc (część II) — Brak komentarzy