Na tropie rysia
Kiedy 13 kwietnia spadł świeży śnieg, już wiedzieliśmy, że następny dzień poświęcimy na poszukiwanie jego tropów, szczególnie, że kilka dni wcześniej natknąłem się na ślady tuż przy górnej granicy lasu. Trop był jednak niewyraźny i dosłownie po kilkuset metrach urwał się i pozostał niedosyt, który trzeba było zaspokoić.
Ryś euroazjatycki (Lynx lynx) – skryte, tajemnicze zwierzę z rodziny kotowatych nie należy do stworzeń, które łatwo wytropić. O bezpośrednim spotkaniu nie ma raczej mowy, jeżeli takie zdarzenie mogłoby w ogóle nastąpić, graniczyłoby z cudem. Ostrożny drapieżca, bezszelestnie podchodzący swoje ofiary, atakujący z zasadzki, prowadzący nocny tryb życia, dzień przeznacza na odpoczynek w doskonale wybranej kryjówce. Do jego ofiar należą głównie sarny, młode jelenie, lecz wielki kot nie pogardzi również gryzoniami, ptactwem i inną drobną zwierzyną. Nieważne, czy ofiara jest mała, czy duża – na pewno nie spodziewa się ataku.
Tropiciel natomiast nie spodziewa się miejsca odnalezienia potencjalnych śladów. Ryś, tak jak każdy kot – chodzi własnymi ścieżkami, nie bacząc zazwyczaj na naturalne przeszkody. I tutaj mała nieścisłość – to, co dla nas jest przeszkodą, nie stanowi dla niego żadnego problemu.
Wstaliśmy wcześnie, tak, by już o poranku być w górach. Początek wyprawy nie zapowiadał się obiecująco. Po trzech godzinach chodzenia w głębokim, zapadającym się śniegu i bacznym obserwowaniu tego, co mogło znaleźć się na świeżej warstwie puchu, przyszedł czas na przerwę. Gorąca herbata powoli rozjaśniała myśli, jednak nadziei było coraz mniej. Wiadomo – człowiek najczęściej znajduje coś wtedy, kiedy nawet się tego nie spodziewa, kiedy natomiast naprawdę chce coś znaleźć, brodzi we mgle.
– Pójdźmy wyżej – w oczach mojego brata wciąż tliło się światełko.
– Dobra.
Przeszliśmy kilkaset metrów i natknęliśmy się na trocinkarzy czujnie wypatrujących pierwszych objawów pojawienia się kornika drukarza.
– Czołem! Widzieliście może jakieś niecodzienne ślady na górze?
– A co? Znów za tym ryśkiem chodzicie? – na twarzach tropicieli małych chrząszczy pojawił się uśmiech.
– Próbujemy, ale na razie nic z tego nie wychodzi.
– Hmm… Bo ja wiem… Nic kociego tam na górze nie widzieliśmy. Ale nie traćcie nadziei!
Ruszyliśmy stromo pod górę. Wokół panowała cisza. Już z daleka zobaczyliśmy ślady na świeżym śniegu.
– Lis.
– Tak, ale zobacz, jest tutaj coś jeszcze.
Ryś jest zwierzęciem stosunkowo lekkim. Ciężar dorosłego osobnika zazwyczaj nie przekracza 35 kg, do tego krępa budowa ciała, oraz szerokie łapy działające niczym rakiety śnieżne, powodują, że ich odciski na śniegu są często bardzo niewyraźne.
– Idziemy!
Już po kilkudziesięciu metrach nie mieliśmy wątpliwości. Charakterystyczny, okrągły zarys tropu, wyraźnie odciśnięte palce, a jednak brak odcisków pazurów. Trop prowadzony w sznurze (ryś idąc, wkłada tylne łapy dokładnie w pozostawiony wcześniej ślad przednich). Bardzo dokładny obraz, niepozwalający na inną diagnozę. Serce zabiło mocniej.
– Słyszałeś?
To było bez wątpienia czuszykanie – jeden z głosów wydawanych przez samca cietrzewia podczas jego pieśni godowej. A więc jest tu i cietrzew, czyli potencjalna ofiara naszego drapieżnika. Czyżbyśmy trafili na jeden z rewirów łowieckich?
Po chwili usłyszeliśmy jeszcze coś i nie daje to nam spokoju do dziś. Długie, przeciągłe, grube miauknięcie dobiegające z daleka. Może to efekt jakiejś halucynacji spowodowanej zbytnim podekscytowaniem, a może faktycznie udało nam się usłyszeć rysia? Może był tuż obok?
I tutaj zaczęła się gehenna. Trop prowadził przez gęsty młodnik, wąskimi mostami mokrego śniegu mijał świerki. W takim terenie człowiek nie ma szans bez względu na to, w jaki sprzęt byłby wyposażony. Nie pomagają tam ani narty, ani rakiety i tylko solidne, górskie buty wydają się być najlepszym rozwiązaniem, chociaż nie jestem w stanie policzyć ile razy lądowaliśmy w śniegu po szyję. O cichym poruszaniu się nie było mowy. Trop miejscami był zwarty i dobrze widoczny, ale połowa kwietnia funduje również miejsca zupełnie bezśnieżne, które trzeba było obchodzić systemem „kołowania”, aby na najbliższej śnieżnej łacie odnaleźć jego kontynuację.
Przedzieraliśmy się przez gęste młodniki, przez stare lasy świerkowe pełne wywrotów, wykrotów i dziuplastych drzew. Takie miejsca, to teren najbardziej ulubiony przez rysia. Ten drapieżnik nie toleruje dużych, otwartych przestrzeni, czemu dały wyraz tropy przechodzące, a właściwie „przebiegające” przez nartostrady. Przez gęsty las ryś szedł spokojnie, powoli, natomiast, gdy tylko natrafił na pustą przestrzeń – chód zamieniał się w bieg. Można powiedzieć również, że to lubiący wygodę, nieprzemęczający się piechur. Przez całą swoją trasę unikał ostrych przewyższeń, trawersował grzbiety. Rzeki, jak i grodzenia pokonywał jednym skokiem, którego długość może dochodzić do kilku metrów.
Nasza wyprawa trwała dwa dni. Pierwszego dnia trop urwał się w dolinie rzeki, w jednym z kotłów polodowcowych. Drugiego dnia wznowiliśmy poszukiwania od rana, jednak ponowne odnalezienie śladów zajęło nam kilka godzin. Znaleźliśmy odchody, fragmenty sierści, a także miejsce, które nasz przyjaciel wybrał sobie na nocleg. Było to bardzo emocjonujące, gdyż wiedzieliśmy, że prawdopodobnie tam spał. Pierwszego dnia byliśmy zaledwie kilkaset metrów bliżej w linii prostej i trop zanikł. Ryś zazwyczaj wybiera sobie na nocleg potężne wykroty, tak było i tym razem. Szukaliśmy również innych śladów charakterystycznych dla tego kota, na przykład zadrapań na korze stojących drzew, które są sygnałem terytorialnym dla innych osobników.
Wielka szkoda, że ilość zebranej sierści okazała się później niewystarczająca do przeprowadzenia badań genetycznych. Jednak zarówno znalezione odchody, jak i fragmenty włosów są nadal odpowiednio przechowywane, by w razie odnalezienia większej ich ilości, powtórzyć badania. Dałoby to odpowiedź na pytanie, czy tym razem mieliśmy do czynienia z tym samym osobnikiem, którego tropy były obserwowane w styczniu, lutym oraz na początku kwietnia tego roku. Można by również dowiedzieć się skąd pochodzi. Być może na terenie Karkonoskiego Parku Narodowego pojawiają się różne osobniki? Warto wspomnieć, że terytorium rysia jest dość rozległe. W naszych warunkach obejmuje od 130 do 350 kilometrów kwadratowych. Zatem gdyby nawet terytorium obejmowało cały park, byłaby to tylko część jego rewiru.
Obserwacje są jednak bardzo obiecujące, gdyż tropy są odnajdywane często i regularnie. Widać również, że zwierzę doskonale zna teren, a to wskazywałoby na fakt, że jest tu już od dłuższego czasu. Wie, w którym miejscu przekroczyć rzekę, czy przeskoczyć grodzenie. Nie kluczy, idzie prosto do celu. Ma tutaj doskonałą bazę pokarmową – przecież w parku nie brakuje saren, jeleni, ptaków, gryzoni, zajęcy. Przeszkadzać może mu jedynie gęsta sieć szlaków turystycznych, jednak zważywszy, że prowadzi nocny tryb życia, a dni spędza w niedostępnym terenie, nie wydaje się to być dużym problemem.
Ostatnie rysie na tym obszarze zostały odstrzelone około 200 lat temu. Tegoroczne odkrycie daje nadzieję na powrót tego pięknego drapieżnika do karkonoskich lasów.
Autorzy: Michał Żuczkowski, Maciej Żuczkowski
Michał i Maciej Żuczkowscy – bracia. Michał jest podleśniczym w Obwodzie Ochronnym Śnieżka, Maciej to jeszcze licealista, ale już jest zapalonym przyrodnikiem. Oprócz zamiłowania do przyrody i więzi rodzinnych, łączy ich jeszcze pasja muzyczna. Obaj są perkusyjno-gitarowo-wokalnym trzonem zespołu Pudełko Zapałek.
Artykuł ukazał się drukiem w numerze 3/2012