O Sołtysie Książęcym i czarownicy Boraszce
Legendy Dolnośląskie – Leśna
W pierwszej połowie XIV wieku Leśna wchodziła w skład Księstwa Jaworskiego i było już osadą mającą prawo corocznego targu. Zjeżdżało na nie zawsze wielu ludzi z okolicy oraz wielu kupców z Gryfowa, Jeleniej Góry, Lubania, Zgorzelca i Lwówka Śląskiego, a nawet z Bolesławca i Budziszyna. Ruch panował wtedy ogromny, bo każdy z przybywających nie tylko robił zakupy dla siebie i dla sąsiadów, ale znajomych i krewnych spotykał. Dlatego zajazdy w osadzie pełne były gości, wielu przybyłych nocowało w domach mieszkańców, a niektórzy, dla których miejsc pod dachem brakowało, szałasy za osadą w lesie budowali i przy ogniskach tam całe noce spędzali.
Podczas jednego z takich dorocznych targów, ktoś doniósł książęcemu sołtysowi, Smolarowi, że w gospodzie za kościołem, u niejakiego Grabisza, przebywa kobieta, która przyszła do Leśnej z Czech, a która para się czarami. Wysłał więc sołtys dwóch swych zbrojnych pachołków do gospody by ową kobietę przywiedli, a potem gdy już przed nim stała, przesłuchiwać ją zaczął.
Kobieta ta nazywała się Boraszka i była kiedyś pasterką u pana z Rasnic, po czeskiej stronie gór. Twierdziła, że nie zajmuje się czarami, a przybyła na targ tylko po to, by sprzedać przyniesione przez siebie zioła przeciwko różnym chorobom skuteczne. Kazał więc Smolar zamknąć kobietę w loszku pod swym domem, a potem poszedł z pachołkami do gospody Grabisza i przeszukał izbę zajmowaną dotychczas przez nią. Można sobie wyobrazić jakie było jego zdumienie, gdy prócz woreczków zawierających różne suche zioła i korzenie, znaleziono również i dwa worki gniazd jaskółczych, worek za szczeciną knura, oraz worek zawierający ludzką czaszkę.
Boraszka wyjaśniła sołtysowi, gdy zaczął ją wypytywać o przeznaczenie znalezionych przedmiotów, przeciwko jakim chorobom są skuteczne zebrane przez nią zioła i korzenie, jak również wytłumaczyła mu iż szczecina knura jest również lekarstwem. Szczeciną tą zamężne kobiety miały pocierać sobie najbardziej wstydliwe części ciała, by zapewnić sobie wierność małżonków. O jaskółczych gniazdach powiedziała, że po włożeniu ich do łożnicy młodej dziewczynie i młodemu chłopakowi, powodują iż oboje zapałają do siebie miłością i pobiorą się w przeciągu jednego roku. Nie chciała, lub nie potrafiła, jednak wyjaśnić w jakim celu przyniosła do osady ową trupią czaszkę.
Cztery dni przesiedziała Boraszka w sołtysowym loszku o chlebie i wodzie i nie ujawniła swej tajemnicy. W międzyczasie Smolar zdążył już zebrać nieco wiadomości o niej. Dowiedział się, że przybyła do gospody w Leśnej na wieje dni przed rozpoczęciem targu i że chodziła po chatach w okolicy, sprzedając różnym ludziom lekarstwa. W Grodnicy nad Słotwą sprzedała pewnemu parobkowi z wadą wymowy kostkę palca dziecka, która noszona przez niego dzień i noc pod pachą przez dwa lata, miała zapewnić mu, że nigdy nie będzie się jąkać. W tej samej osadzie sprzedała pewnemu starcowi bezzębnemu kłaki ze skóry niedźwiedzia zabitego w Wielki Piątek, które miały spowodować iż znów wyrosną mu zęby. Natomiast pewnej dziewce, zatrudnionej jako praczka zamkowa w Świeciu, dostarczyła „soli niemieckiej”, by mogła nią uśmiercić żonę nadzorcy stajni zamkowej, w którym owa praczka była zakochana.
Sołtys książęcy uznał, że Boraszka jest na pewno czarownicą i postanowił ją odesłać do sędziego grodzkiego w Lubaniu. Powiadomił ją o swym postanowieniu, ale Boraszka przypuszczając jak zostanie w Lubaniu ukarana, zaczęła błagać Smolara o zmianę decyzji i o litość. W zamian obiecała mu zdradzić tajemnicę owej ludzkiej czaszki, znalezionej pośród jej rzeczy w gospodzie Grabisza. Wyjaśniła Smolarowi, że w grodzie czeskim Jin-drzichowie, obok którego mieszkała, znajduje się bardzo stary pergamin, z którego wynika, iż na górze obok Leśnej, nazywanej Górą Sonki, znajduje się grób pewnej kobiety i że osoba, która grób ten odnajdzie i wykopie jej czaszkę oraz uda się nocą, w przeddzień św. Zofii, na Górę Sonki, będzie mogła odnaleźć na szczycie skarby, zakopane przed wieloma setkami lat.
Boraszka mówiła tak przekonywująco i z taką pewnością siebie, że Smolar dał wiarę jej słowom, a że był bardzo łasy na każdy grosz, którego nie musiałby oddać książęce-mu podskarbiemu, postanowił z tej okazji skorzystać i złoto ukryte na Górze Sonki sobie przywłaszczyć. Nie odesłał więc Boraszki sędziemu grodzkiemu w Lubaniu, ale i z loszku jej nie wypuścił. Żywił ją dobrze, a w noc przed dniem św. Zofii związał jej dłonie sznurem, zabrał czaszkę kobiety i powiódł za osadę na Górę Sonki.
Co się stało na owej górze tej nocy, nikt nie wiedział, ale słyszano tylko w osadzie od tej strony trzy głośne grzmoty, chociaż pogoda nie była burzowa. Rano sołtys nie powrócił do domu. Nie wrócił też i dnia następnego, aż dopiero w niedzielę znalazły dzieci biegające nad brzegiem Bruśnika jego zwłoki. Byty związane w pasie sznurem ze zwłokami Boraszki. Stykali się oboje plecami, a nogi ich były spalone ogniem po kolana. Czaszkę kobiety, którą zabrał z domu ze sobą w ów pamiętny wieczór sołtys Smolar, znaleziono dopiero jesienią. Leżała w tym samym potoku, około 50 kroków powyżej od miejsca, gdzie znajdowały się oba martwe ciała.
Smolara i Boraszkę pochowano w pobliżu miejsca gdzie znaleziono ich zwłoki i nawet krzyże na ich grobach ustawiono, chociaż bez spowiedzi z tej ziemi zeszli. Potem przez wiele lat krzyże te były ostrzeżeniem dla innych, którzy słuchali opowieści o złocie na Górze Sonki i tego złota szukać zamierzali. Dopiero w 1815 roku, gdy miasteczko Leśna przeszło po wojnach napoleońskich pod panowanie króla pruskiego i wszyscy zapomnieli nawet, w którym miejscu znajdowały się owe krzyże i groby sołtysa i Czeszki Boraszki, szwadron kawalerii ponad miesiąc stacjonował w tym miasteczku. Wtedy to jeden z pruskich kawalerzystów o imieniu Hubert, dowiedział się o tym złocie, wziął łopatę i poszedł któregoś dnia szukać go na Górę Sonki. Nie powrócił jednak nigdy do Leśnej, ani też do swego szwadronu. W dwa dni później znaleźli koledzy na szczycie góry tylko łopatę, którą zabrał ze sobą, a która miała teraz spalone stylisko.
Od tamtego dnia nikt już nie szukał złota na Górze Sonki i chyba do chwili obecnej znajduje się ono jeszcze w miejscu gdzie zostało ukryto przód wieloma setkami lat.
ALEKSANDER WIĄCEK
Tekst ukazał się drukiem w numerze 7/1984 czasopisma „Karkonosze”