Dwa miliony za majora „Zaporę”
Pamięć o „wyklętych”
Dwa miliony za majora „Zaporę”
Kilka lat temu na portalu e-karkonosze.eu zaapelowałem:
Z okresem aresztowania majora „Zapory” (Hieronima Dekutowskiego) wiąże się mało znany karkonoski epizod. Otóż, dwaj żołnierze AK pochodzący z Lubelszczyzny Jerzy Siwecki „Bachus” i Kazimierz Pawłowski „Nerw” znaleźli po wojnie schronienie w jeleniej Górze. Na wieść o ujęciu swojego dowódcy , postanowili go uwolnić poprzez… wykupienie „Zapory” z więzienia. Swój plan zdobycia pieniędzy zrealizowali napadając z bronią w ręku na bank w Szklarskiej Porębie, skąd zrabowali 2 miliony złotych. Tyle miało posłużyć na wykupienie Dekutowskiego. Zakrojona na szeroką skalę obławę, doprowadziła do ujęcia „Bachusa” i „Nerwa” na stacji kolejowej w Rybnicy. Tam zostali otoczeni przez jednostki milicji obywatelskiej i służby bezpieczeństwa i zatrzymani. W 1948 roku odbył się ich pokazowy proces w jeleniogórskim teatrze. Wyrok mógł być tylko jeden – śmierć przez rozstrzelanie. Doszło do niej w 1948 roku, prawdopodobnie w jeleniogórskim areszcie. Mieli spocząć na cmentarzu (starym) przy ul. Sudeckiej w Jeleniej Górze. Dziś mogił obu rozstrzelanych AK-owców nie ma. Zachował się jedynie zapis w księdze pochówków cmentarza. Wydarzenia sprzed blisko 70 lat chcielibyśmy wyjaśnić do końca. Ktokolwiek z naszych Czytelników wie coś o tej sprawie i mógłby podzielić się, proszony jest o kontakt z naszą redakcją (…)
Jakież było moje zdziwienie, kiedy po kilku tygodniach ów tekst, który – czego wówczas nie wiedziałem – ni e był pozbawiony kilku nieścisłości – przeczytał… siostrzeniec „Nerwa”, Marek Kiejnowski. Doszło do naszego spotkania w Warszawie, później do kolejnego w Poznaniu – u jego mamy, siostry braci Pawłowskich. Do wielu niekończących się rozmów. No i po raz kolejny uwierzyłem w potęgę internetu. Oto ta historia:
O żołnierzach „wyklętych”, którzy nie złożyli broni i działali w powojennej Polsce wiemy coraz więcej. Kiedy IPN pod kierunkiem prof. Krzysztofa Szwagrzyka badał miejsce pochówku „wyklętych” na warszawskiej kwaterze „Łączka”, wśród odnalezionych latem 2012 roku znajdowały się szczątki majora Hieronima Dekutowskiego, legendarnego „Zapory”. Badania indentyfikacyjne przeprowadził Pomorski Uniwersytet Medyczny w Szczecinie przy pomocy Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmów a IPN rok później – 22 sierpnia 2013 roku – mógł poinformować o tym oficjalnie. Jak wiadomo, „Zapora” został aresztowany 16 września 1947 roku w Nysie podczas próby przedostania się na Zachód. Okrutne śledztwo trwało aż do 1 czerwca następnego roku. W tym czasie „Zapora” przebywał w Będzinie a później w Centralnym Więzieniu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego na warszawskim Mokotowie.
Z okresem aresztowania „Zapory” wiąże się pewien ciekawy i mało znany epizod, który rozegrał się pod Karkonoszami. Dwaj żołnierze AK i WiN pochodzący z Lubelszczyzny Jerzy Siwecki „Bachus” i Kazimierz Pawłowski „Nerw” znaleźli schronienie pod Jelenią Górą – w Sobieszowie i Rybnicy. Na wieść o ujęciu swojego dowódcy, postanowili uwolnić go poprzez… wykupienie z więzienia. Swój plan zdobycia pieniędzy na ten cel zamierzali zrealizować w czerwcu 1948 roku napadając z bronią w ręku na bank komunalny w Szklarskiej Porębie, skąd postanowili wynieść 2 miliony złotych. Tyle miało kosztować wykupienie Hieronima Dekutowskiego.
Solidna łapówka była przeznaczona dla warszawskiej służby więziennej a nawet dla kogoś postawionego w najwyższych kręgach bezpieki. Takich pieniędzy w kasie banku nie było, więc trzymając pod bronią jego obsługę, napastnicy czekali aż uzbiera się odpowiednia suma. Po zamknięciu banku okazało się, że żołnierze „Zapory” zebrali blisko 1,5 mln zł. „Bachus” zostawił w banku osobliwe „pokwitowanie”. Z tą gotówką na motocyklu prowadzonym przez „Nerwa” opuścili Szklarską Porębę. Skierowali się do Rybnicy koło Jeleniej Góry, gdzie bracia Kazimierz i Stanisław Pawłowscy mieszkali i prowadzili niewielki sklep. Zakrojona na szeroką skalę akcja MO i UB oraz doniesienie kogoś „życzliwego” z miejscowych doprowadziło po kilku dniach do ujęcia w Rybnicy „Nerwa”, jego brata Stanisława („Szczerby”) a później „Bachusa”, z zawodu lekarza. Ogółem zatrzymano 8 osób, którym postawiono zarzuty posiadania oraz napadu na bank z bronią w ręku. O politycznym tle ich działań nie było mowy.
O zatrzymaniu „Nerwa” i „Szczerby” ich rodzice dowiedzieli się poprzez żonę Szczepana Żelaznego (ps. „Żaba”), zatrzymanego w tym samym czasie. Skoro „Żaba”, był wcześniej na Lubelszczyźnie dowódcą II oddziału 14 placówki i podlegał majorowi „Zaporze”, u Pawłowskich w domu sądzono, że – pomimo ujawnienia się braci – nadal chodzi o ich konspiracyjną przeszłość. O napadzie na bank rodzina nie miała żadnego pojęcia. Ani o tym, że chodzi o pieniądze na wykupienie „Zapory”. Stanisława Pawłowska, niezwłocznie udała się pociągiem na Dolny Śląsk, aby od Stanisławy Żelaznej, żony „Żaby”, poznać szczegóły zatrzymania syna.
Rodzina Pawłowskich w obawie przed represjami również opuściła Lubelszczyznę. Ich nowym adresem była Kamienna 4 w Szczecinku. Nawet po tylu latach, pani Romualda Kiejnowska, siostra Pawłowskich uważa, że cała akcja, którą zna z opisów, była przygotowana nieprofesjonalnie. Bo, kto sam zabiera się za rabunek pieniędzy w banku, nie zatrudniając zawodowych złodziei? Kto, będąc w obstawie akcji, trzyma przez cały czas akcji motocykl „pod gazem” w centrum turystycznego miasta, czym wzbudza ciekawość przechodniów? A posiadanie motocykla należało wówczas do rzadkości. „Nerw” nabył go jeszcze w Szczecinku. Okazyjnie od Niemca, młodego cukiernika, który musiał opuścić miasto. Solidny, czarny, trzyosobowy, z bocznym koszem. Tym motocyklem bracia Pawłowscy przybyli ze Szczecinka do Rybnicy, zachęceni przez Żelaznego. „Żaba” osiedlił się tu wcześniej, sprowadził żonę i dzieci. Podjął pracę jako zawiadowca na miejscowej stacji kolejowej. Motocykl wzbudzał powszechne zainteresowanie we wsi a bracia chętnie udostępniali go miejscowym do okolicznościowych zdjęć. W niemieckiej Reibnitz od 1934 roku działał wiejski sklep z solidnymi dwoma oknami i szyldem nad nimi „Warenhandlung”. Cztery lata później przy sklepie zlokalizowano punkt pocztowy. Po wojnie budynek nr 138 pełnił nadal funkcję sklepu, w którym sprzedawano „ryż, mydło i powidło”, a za jego prowadzenie ochoczo wzięli się obaj bracia Pawłowscy. Na parterze obok pomieszczenia sklepowego, znajdowała się domowa kuchnia, gdzie kwitło życie towarzyskie rodziny i byłych „zaporczyków”, odwiedzających braci. Na piętrze cztery małe pokoiki, tam bracia zamieszkali. Latem 1947 roku zaprosili do Rybnicy siostrę Romualdę, aby pomogła im w prowadzeniu gospodarstwa. Oni sami jeździli po towar, potem sprzedawany w sklepie.
Siostra kilka tygodni przed feralnym skokiem na bank opuściła Rybnicę i powróciła do Szczecinka. Wkrótce podjęła pracę w pobliskim Białogardzie, gdzie z pomocą przyszły koleżanki i koledzy z jej zakładu pracy. Spontanicznie zorganizowana zrzutka pieniędzy miała pomóc w opłaceniu adwokatów, którzy mieliby się podjąć obu obrony braci. Mieli być z „górnej półki”, z samej Warszawy i jak ówczesna wieść niosła, najlepiej bronili w sprawach politycznych. I mieli „dojścia” do najważniejszych osób w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, którzy wsadzali do najcięższych więzień. Z pieniędzmi i dobrą wiarą w uratowanie braci Romualda wybrała się do stolicy. Tak trafiła do słynnej kancelarii adwokackiej na Żoliborzu, którą prowadzili Edward Rettinger i Mieczysław Maślanko, obaj o żydowskim pochodzeniu. Przyjął ją Rettinger. Obiecał, że zapozna się ze sprawą, ustalił termin kolejnej wizyty. Dwa tygodnie później adwokat oznajmił Romualdzie, że w sprawie braci nic nie da się zrobić. „Ta sprawa jest nie do ugryzienia” – Romualda Kiejnowska do dziś pamięta te słowa. Adwokat zwrócił jej pieniądze przeznaczone na obronę braci oznajmiając, że sprawa jest postawiona „za wysoko” i zainteresowane jest nią samo Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Dekutowski – to nazwisko Romualda usłyszała w poczekalni zespołu adwokackiego od dwóch kobiet. Wywiązała się rozmowa. To były dwie z sześciu sióstr majora „Zapory”. Wchodziły do kancelarii po niej. Wówczas skojarzyła, że zjawiły się w tej samej sprawie, co i ona. Nazwisko nie było jej obce, choć nigdy Hieronima Dekutowskiego osobiście nie poznała. Jej bracia owszem. Romualda wiedziała, że Kazimierz i Stanisław jeszcze w Niedrzwicy Dużej na Lubelszczyźnie byli w oddziale „Zapory”, którym dowodził „Żaba”. To był Ruch Oporu AK, przekształcony w organizację Wolność i Niezawisłość. Kazimierz jeszcze w 1939 roku był przyjęty do szkoły kadetów. Ale wybuchła wojna. Trafił do konspiracji. Był inteligentny, pisał wiersze, muzykował. To podobało się „Zaporze”. Romualda postanowiła poczekać, aż obie siostry wyjdą z kancelarii. Niestety, ich wizyta przedłużała się a ona musiała zdążyć na ostatni pociąg. Sióstr „Zapory” więcej nie zobaczyła. Powróciła do rodziców by przekazać im wiadomość, że warszawscy adwokaci odmówili obrony i natychmiast pojechała do Rybnicy. Wówczas żona „Żaby” opowiedziała jej wszystko. O napadzie na bank w Szklarskiej Porębie, o tym, że zdobyte pieniądze miały posłużyć na wyciągnięcie z więzienia „Zapory”, że łapówka miała wynosić okrągłe dwa miliony złotych. Nie udało się, i stąd te liczne aresztowania. Jak pamięta Romualda, to warszawscy adwokaci mieli pośredniczyć w przekazaniu zgromadzonej gotówki na uwolnienie. Ale tę zarekwirowano wcześniej podczas obławy w Rybnicy.
Romualda nie miała wiedzy, że w stalinowskich procesach politycznych wyroki nie zapadały na salach sądowych ale w zaciszu gabinetów. Bezpiece służyli nie tylko prokuratorzy i sędziowie, także adwokaci. Ich zachowania były często parodią obrony. Dopiero niedawno wyszło, że w sprawach uznanych przez komunistów za szczególnie ważne, pojawiały się dwa te same żydowskie nazwiska: Maślanko i Rettinger a wykonywany przez nich zawód zapisywano z myślnikiem „adwo-kaci” , którzy robili wszystko aby na procesach pogrążyć oskarżonych.1
Pokazowy proces uczestników napadu na Komunalną Kasę Oszczędności zorganizowano w Jeleniej Górze. Wrocławski Wojskowy Sąd Rejonowy na dzień 30 sierpnia 1948 roku zarządził sesję wyjazdową w… jeleniogórskim teatrze. Na wypełnionej po brzegi teatralnej sali, wśród miejsc dla publiczności – za specjalnymi miejscówkami – znaleźli się także rodzice braci Pawłowskich, Stanisława i Kazimierz, siostra Romualda i najmłodszy brat Zdzisław. To była pierwsze i jedyne z braćmi widzenie od chwili ich aresztowania. Na scenie ustawiono stół sędziowski, obok siadł prokurator, z boku posadzono oskarżonych. Składowi sędziowskiemu przewodniczył kpt. Zygmunt Kubrycht a oskarżał ppor. Stanisław Michta. Cała „pokazówka” trwała około 2-3 godzin. Zgromadzone na widowni społeczeństwo miało przekonać się, jak władza ludowa rozprawia się „z bandytyzmem”. „Bachus” dostał karę śmierci a pozostali podkomendni „Zapory” kary długoletniego więzienia. Kazimierz był bardzo zamknięty w sobie, załamany wyrokiem, bardzo smutny. Kiedy rodzinie udało się podejść do sceny, Stanisław szepnął do rodziców, aby się nie martwili. „Gospodarz tylko osiem razy ziemniaki wykopie, a ja na pewno do was wrócę” – w taki sposób przeliczał sobie swój wyrok. Kazimierz dodał jedynie: „Nie martwcie się rodzice, ja na pewno wrócę, bo ja nikomu nic złego nie zrobiłem”. Romualda, gdy o tym opowiada, nawet po latach nie może powstrzymać łez. – „Precz z takim sądem!” – kiedy odczytywano wyroki, na sądowo-teatralnej sali podniosły się krzyki oburzenia. Jednak osoby krzyczące, zapewne obawiając się zatrzymania, szybko opuszczały budynek teatru. Sąd uznał, że głównym inspiratorem napadu na bank był Jerzy Siwecki. „Bachusa” skazano na karę śmierci. Kazimierz Pawłowski dostał dożywocie, Stanisław, Szczepan Żelazny, Edmund Chodorowski, Józef Niezgoda, Eugeniusz Zawadzki i Jan Trepnik kary wieloletniego więzienia2. Co ciekawe, w swoich wspomnieniach ówczesny starosta powiatowy Wojciech Tabaka zauważył, że „na proces przyjechali widzowie ze wszystkich gmin powiatu jeleniogórskiego (…) a publiczna rozprawa powinna przynieść nie tylko efekty wychowawcze, ale również przyczynić się do zmniejszenia się przestępczości na terenie powiatu” 3 Wyroki miały być ostrzeżeniem wobec szerzącej się pod Karkonoszami „pladze bandytyzmu”. W dokumentach procesowych nie padło nazwisko „Zapory”, nie odnotowano nic o AK-owskiej i WiN-owskiej przeszłości skazanych ani i tego, że pod koniec maja 1945 roku w Niedrzwicy Dużej „nieznani sprawcy” spalili Żelaznemu nowo wybudowany dom oraz stodołę z maszynami rolniczymi. Wtedy „Żaba” ponownie poszedł do lasu. We wsi szerzył się sowiecki i polsko-komunistyczny terror. Kiedy „Zapora” rozwiązał oddziały, część partyzantów ujawniła się licząc na amnestię i w miarę spokojne życie. Niestety, terror trwał nadal. Żelazny przeniósł się na zachód, do Rybnicy koło Jeleniej Góry, licząc na uniknięcie represji i próbując rozpocząć nowe życie. Za „Żabą” ściągnęli w nowe rejony „Bachus”, „Sokół” (Kazimierz Stefańczyk, szwagier Żelaznego), „Orzeł” (Józef Niezgoda). W końcu do Rybnicy trafili bracia Pawłowscy. Dzięki Żelaznemu i Stefańczykowi, którzy na nowym miejscu podjęli pracę na kolei, podtrzymywano kontakty z „zaporczykami” na Lubelszczyźnie. Punktem kontaktowym stał się sklep Pawłowskich w Rybnicy.
Autorzy „Pojedynków o zmierzchu”, propagandowej reportersko-wspomnieniowej książki o powojennych zasługach milicji obywatelskiej i służby bezpieczeństwa na Dolnym Śląsku, jeden z rozdziałów zatytułowali „Koniec Bachusa i spółki”. Opisali w nim napad na Komunalną Kasę Oszczędności w Szklarskiej Porębie, traktując to jako zwykły, bandycki wyczyn z bronią w ręku. Prawdopodobnie musieli mieć dostęp do akt operacyjnych sprawy, bo pomimo zmiany samych nazwisk głównych bohaterów (Piotrowski zamiast Pawłowski, Żeleźniak zamiast Żelazny, Chłodziński zamiast Chodorowski), precyzyjnie podali kwoty, które zniknęły z banku. Trzymając pod bronią załogę, napastnicy uzbierali z bieżących wpływów klientów banku 200 tys. złotych. Na podstawie zapisów w księgach kasowych, wyszło, że w banku powinno być zdeponowane jeszcze 1,280.785 złotych. I rzeczywiście było, bo przyciśnięty kierownik placówki wyjawił skrytkę. Jak chcą autorzy „Pojedynków”, jeden z napastników skreślił kilka słów na kartce kilka słów, wystawiając osobliwe pokwitowanie: „Na cele walki z reżymem zł 1.480.785 (słownie: milion czterysta osiemdziesiąt tysięcy siedemset osiemdziesiąt pięć złotych) z Oddziału KKO w Szklarskiej skonfiskował Bachus”. Obok widniała okrągła pieczątka o treści – „Komitet do Walki z Bezprawiem”. Czas wydania książki (na 10-lecie MO i SB) zapewne nie pozwolił autorom „reportażu” na upublicznienie jeszcze jednego ważnego zdania, które znalazło się na pokwitowaniu wystawionym przez „Bachusa”. Brzmiało „Bolesław Bierut zapłacił Armii Krajowej” i wyraźnie lokowało sprawców napadu, dając do zrozumienia, że nie o zwykły bandytyzm tu chodzi4.
Niestety, to nie był koniec teatralnego spektaklu sądowego. Od wyroku odwołał się prokurator, uznając go za… zbyt łagodny. Trzy miesiące później, 30 listopada 1948 roku odbyła się rozprawa apelacyjna we Wrocławiu, na której – poza „Bachusem”, bo wobec niego wyrok już uprawomocnił się – wszystkim pozostałym oskarżonym wyroki podwyższono. Za napad rabunkowy (art. 259 kodeksu karnego Wojska Polskiego) i nielegalne posiadanie broni (art. 4 §1 dekretu z 13.06.1946) Kazimierza Pawłowskiego skazano na karę śmierci, Edmunda Chodorowskiego z 12 lat na karę dożywotniego więzienia, Szczepana Żelaznego z 10 na 14 lat więzienia, Stanisława Pawłowskiego z ośmiu na 12 lat, Józefa Niezgodę z sześciu na 10 lat, Eugeniusza Zawadzkiego z sześciu na 8 lat i Jana Trepnika z pięciu na 6 lat. Ostatecznie na mocy ustawy o amnestii Chodorowskiemu skrócono karę do 15 lat (na wolność wyszedł dopiero 12 listopada 1956 r.), Żelaznemu do 9 lat i 4 miesięcy (wyszedł 22 stycznia 1955 r.), Niezgodzie do 6 lat i 8 miesięcy (wyszedł 9 marca 1955 r.), Stanisławowi Pawłowskiemu do 10 lat (wyszedł 28 października 1954 r.), Eugeniuszowi Zawadzkiemu do 5 lat i 4 miesięcy (opuścił więzienie 25 września 1953 roku).
Wykonania wyroków śmierci orzeczonych wobec Jerzego Siweckiego „Bachusa” i Kazimierza Pawłowskiego „Nerwa”, nie udało się powstrzymać. Siweckiego zastrzelono strzałami z pistoletu maszynowego w korytarzu w suterenie więzienia przy zejściu na spacerniak jeleniogórskiego więzienia 16 listopada 1948 roku, a więc jeszcze przed rozprawą apelacyjną wobec pozostałych oskarżonych. W sprawie ułaskawienia brata Kazimierza Romualda Pawłowska osobiście napisała prośbę do prezydenta Bieruta. Nigdy nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Stanisława Żelazna w czasie widzenia dowiedziała od odbywającego wyrok w jeleniogórskim więzieniu „Żaby”, że Kazimierza Pawłowskiego rozstrzelano tu 10 lutego 1949 roku. Zadzwoniła z tą informacją do jego rodziców. Rodzina nic nie wiedziała o czasie i miejscu pochówku.
Przed Świętem Zmarłych 1949 roku Romualda Pawłowska pojechała do Jeleniej Góry szukać grobu brata. Cmentarny grabarz Bolesław Napierała, w wielkim strachu, wskazał jej rząd 5-6 mogił, gdzie mieli leżeć rozstrzelani w pobliskim więzieniu. Pierwszy z grobów był już bardzo zapadnięty. To miał być grób „Bachusa”. Dwa groby dalej, na mogile znajdowała jedynie mała tabliczka z imieniem i nazwiskiem brata. Zaraz zakupiła krzyż i postawiła go na grobie. Do Jeleniej Góry przyjeżdżała przez kolejnych dwadzieścia lat, zawsze przed Świętem Zmarłych. Od 1954 roku latach przy grobie Kazimierza spotykała się już z drugim bratem. „Szczerba” w październiku opuścił więzienie. W 1969 roku dokonała ekshumacji szczątków Kazimierza i w wielkiej tajemnicy, taksówką, bocznymi drogami, przewiozła je do grobowca rodzinnego Pawłowskich na Cmentarzu Junikowskim w Poznaniu.
31 sierpnia 2016 roku Prokurator OKŚZpNP przy IPN we Wrocławiu podjął śledztwo w sprawie zbrodni komunistycznej polegającej na psychicznym i fizycznym znęcaniu się w okresie czerwiec-sierpień 1948 roku wobec pozbawionych wolności żołnierzy „Zapory”, członków WiN, którzy za wszelką cenę chcieli uratować swojego dowódcę. Choć ustalono nazwiska przesłuchujących oficerów PUBP w Jeleniej Górze, nie ustalono konkretnych sprawców znęcania się w śledztwie nad oskarżonymi. Jak zauważył w uzasadnieniu o umorzeniu śledztwa prokurator, sami pokrzywdzeni żołnierze „Zapory” (i ich żony) już nie żyją a żyjący świadkowie nie posiadają informacji o sprawcach znęcania się.
Odnalezione ostatnio w aktach IPN dokumenty w sprawie słynnego na Zamojszczyźnie dowódcy AK „Wira” (Konrada Bartoszewskiego) oraz komendanta Lubelskiego Okręgu WiN „Drugaka” (Wilhelma Szczepankiewicza) potwierdzają, że akcja pod Karkonoszami nie była jedyną, kiedy usiłowano zebrać gotówkę na wykupienie Hieronima Dekutowskiego. Podobne działania czyniono w stolicy oraz na Lubelszczyźnie. Niestety, bezskutecznie.
Karę śmierci na majorze wykonano 7 marca 1949 roku. „Zapora” został wrzucony do wspólnego dołu na warszawskiej „Łączce” wraz ze swoimi podkomendnymi T. Pelakiem ps. „Junak”, kpt. S. Łukasikiem „Rysiem”, por. R. Grońskim „Żbikiem”, por. A. Wasilewskim „Białym”, ppor. E. Tudrujem „Mundkiem” i ppor. J. Miatkowskim „Zawadą”. Zaporczyków pohańbiono nawet po ich śmierci, grzebiąc ich w dole ubranych w mundury Wehrmachtu.
1 marca 2014 roku na jeleniogórskim cmentarzu stanął symboliczny pomnik dokumentujący tragiczną śmierć „Bachusa” i „Nerwa”, którzy za wszelką cenę chcieli uwolnić swojego dowódcę5. Tą ceną było ich życie.
Zamiast postscriptum
Tej historii ciąg dalszy dopisało życie i to zaledwie kilka dni temu. Kiedy to odnalazłem w Jeleniej Górze pana Zbigniewa Nowinę-Boznańskiego (z „tych” Boznańskich, bo malarka Olga była jego stryjeczną babcią). Długo rozmawialiśmy o malarstwie, o Oldze, jej portretach i tym, dlaczego spoczęła w Paryżu a nie na krakowskich Rakowicach. No i o szklarskoporębiańskim okresie życia innego ze znanych malarzy, Wlastimila Hofmana, który zaprzyjaźnił się ze Zbigniewem a czytane po latach ich listy to prawdziwa uczta nie tylko dla koneserów malarstwa. Ale o tym może przy innej okazji…
Zbigniew Nowina-Boznański miał swój kilkuletni „epizod”, kiedy jako 18-latek trafił do kilku więzień stając się „wrogiem ludu”, gdyż w Jeleniej Górze po wojnie działał jako kurier w podziemnej organizacji niepodległościowej. Pierwszym z więzień, które przez lata zaliczył była Jelenia Góra. Gdy już tam siedział, do wspólnej z nim celi trafił „Bachus”. Kilka miesięcy później wyrok na Jerzym Siweckim wykonano tak, że karabinowe strzały na korytarzu słyszało całe więzienie. Później do wspólnej celi przyprowadzono „Nerwa”. Z jego bratem „Szczerbą” Zbigniew opuścił Jelenią Górę, gdy więzienną czternastkę przerzucono do więzień w szczecińskie. Nowina zapamiętał, że tuż przed ich odjazdem pozwolono pożegnać się braciom Pawłowskim. Obaj bardzo płakali, choć Stanisław pocieszał Kazia, obaj wiedzieli, że to ich ostatnie wspólne chwile. Kazimierz („Nerw”) siedział już w pojedynczym karcerze oczekując wykonania wyroku śmierci, podwyższonej kary w wyniku „apelacji”. O tym, że wyrok wykonano go następnego dnia po ich wyjeździe, Boznański dowiedział się wiele miesięcy później.
Musiało minąć siedemdziesiąt lat, bo przed kilkoma dniami, Zbigniew Nowina-Boznański opowiedział to wszystko siostrze braci Pawłowskich, Romualdzie Kiejnowskiej. A ja – sprawca i świadek tej telefonicznej rozmowy – czułem ulgę, że nawet po tylu latach prawda o rodzinnej tragedii ujrzała światło dzienne. Dla rodzin, całe dziesiątki lat żyjących bez wiedzy o najbliższych, stanowiła dopisanie nieznanego życiorysu., wydobycie nowych faktów. Nie zapominajmy o tych ludziach. Na ich, choćby najbardziej tragiczne historie, ktoś latami nadal czeka.
Janusz Skowroński
Dziękujemy redakcji miesięcznika „Odkrywca” za możliwość publikacji artykułu.
Kontakt z autorem loginfo@go2.pl
Zdjęcia i materiały – ze zbiorów rodzinnych Romualdy Kiejnowskiej oraz autora.
1 Por. Płużański Tadeusz M.: Adwo-kaci, „Najwyższy czas”, 26.01.2003.
2 Por. Szwagrzyk Krzysztof: Golgota wrocławska 1945-1956, Wrocław 1996, ss. 246-255; tamże pełny tekst wyroku.
3 Por. Dominik Bogusława i Wacław: Wojciech Tabaka – Starosta, Warszawa 1985, s. 146.
4 Filisiuk Tadeusz, Stankiewicz Witold, Wilczek Wiesław, Pojedynki o zmierzchu, Warszawa 1954.
5 Pierwszy próbę opisania akcji „Bachusa” i „Nerwa” podjął Marcin Zawiła (Por. Zawiła M.: Zaporczycy na Ziemi Jeleniogórskiej. Przyczynek do powojennych dziejów żołnierzy AK z Lubelszczyzny 1945–1948, Rocznik Jeleniogórski t. XXXV, 2003 r.). Jest on także współfundatorem pamiątkowego kamienia na jeleniogórskim cmentarzu poświęconego żołnierzom majora „Zapory”.